czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 1

Michał
Piłka z dużą prędkością odbiła się od boiska, kiedy splasowałem ją. Wyskoczyłem do siatki i przebiegłem dalej. Trwał trening, który wymagał ode mnie jeszcze więcej niż dnia poprzedniego. Musieliśmy być jak najlepiej przygotowani do rozgrywek w tegorocznej lidze. Coraz wyżej stawialiśmy sobie poprzeczkę. Przed nami stało wiele wyzwań, a naszym głównym celem był najwyższy stopień podium w rozgrywkach. Ten rok zapowiadał się ciężko. Cieszyłem się, że powróciłem do Bełchatowa, do Skry, z którą walczyłem o wcześniejsze sezony. Miło było być w czarno-żółtych barwach. Miło było też zobaczyć stare, znajome twarze. Brakowało mi przede wszystkim Mariusza, z którym znałem się od wielu długich lat. I w końcu znów mogliśmy widywać się codziennie twarzą w twarz, a nie jedynie przez niewielki ekran komputera. 
Jednak w składzie klubu zaszło wiele zmian. Zmienił się chociażby jego właściciel. 
Teraz posiadał nowego prezesa, francuz Will Sempre. Na razie zapowiadał się dobrze. Był młody, miał świeże pomysły, a to oznaczało lepszą promocje klubu. Wszyscy mieli nadzieję, że klub odżyje, stanie się jeszcze popularniejszy i przyciągnie najlepszych zawodników z całego świata. Ale najpierw swoją ciężką pracą, musieliśmy osiągnąć to, czego każdy spodziewa się po dobrym klubie - złoto.
 Podrzuciłem kolejną piłkę i uderzyłem. Wtedy usłyszałem głos trenera, zajmującego się naszymi treningami. Nie był to ten główny oczywiście. 
– Na dzisiaj starczy.
Piłki, które akurat były w trakcie lotu, spadły na parkiet głośno się od niego odbiły. Podeszliśmy w stronę trenera, po drodze zgarniając do kosza toczące się pod nogami piłki. Lubiłem się wyżyć, chociaż moja praca była cholernie ciężka. Przyjemna. Ale ciężka. Wymagała od nas dużej siły i poświęcenia. Nie tylko ciała, psychiki, ale także czasu.  
- Było bardzo dobrze. Jutro dostaniecie swoje statystyki. W sobotę mecz. - Oznajmił, klaszcząc w dłonie. - No, do domu, moje pszczółki. 
- A żeby cię tak jedna ujebała - mruknął Kłos pod nosem, przechodząc obok mnie. 
- Chociaż raz byłaby tu jakaś frajda - odburknął Andrzej. Zaśmiałem się cicho i zarzuciwszy biały ręcznik na ramię, powoli ruszyłem w stronę szatni. Myślałem o tym jak mogą wyglądać moje statystyki i czy dostanę swoją szansę na grę w pierwszej szóstce. Jednak jedyne czego teraz chciałem to prysznic i długa, popołudniowa drzemka, nic więcej. No, może jeszcze jedzenie. 
Dla sportowca jedzenie było ważną częścią dnia. Tą ulubioną, oczywiście.  
Wziąłem szybki prysznic, żeby się odświeżyć i przebralam w normalne rzeczy. Wziąłem torbę na ramię. To był zwykły wtorek. Wtorek jak dla każdego, pracującego człowieka. Ten sam plan dnia, te same zdarzenia. Właściwie wyjątkowe dni to tylko te, kiedy były mecze. Mimo tego, że miałem dom, żonę i syna, nie czułem niczego specjalnego. Tak jakbym stanął w miejscu.
 Z żoną już od dawna nie układało się mi tak samo jak przed ślubem i tuż po nim. Dagmara nie była zadowolona z tego, jak rzadko bywam w domu. Nawet teraz, gdy przeniosłem się znów do Bełchatowa, często chodziła naburmuszona. Prócz kiepskich relacji z małżonką, ciążyła mi rutyna. Codziennie działo się to samo. Pobudka, trening, jedzenie, spanie. W dni bez treningów zdarzało mi się wyjść na rower z synem, czy zabawiać młodszą pociechę. Ale nic poza tym. Może tak było u każdego męża? Nie powinienem szukać innych rozrywek. To nie byłoby moralne. Dlatego żyłem z dnia na dzień i cieszyłem się, że mam zdrowie. Bez tego nie mógłbym robić co kocham. A kocham siatkówkę. Spory bardzo ryzykowny i kontuzyjny. Stwierdziłem, że kryzys w naszym związku z czasem minie i szczególnie dla dobra dzieciaków, będę siedział cicho i cieszył się tym co mam. 
 Gdy tego dnia wróciłem do domu, tuż w progu dopadł mnie starszy syn.
- Tato, pomóż mi w matmie - jęknął, obejmując mnie w pasie. - Dostałem jedynkę.
- Nie za dużo ostatnio kolekcjonujesz tych jedynek? - poczochrałem mu długie, blond włosy - Daj mi chwilę. Idź do siebie, przyjdę za moment. - chłopiec pokiwał niedużą główką i zniknął na górze, a ja słyszałem tylko tupot jego stóp. Rzuciłem treningową torbę gdzieś w kąt korytarza i wkroczyłem do kuchni. Dagmara stała oparta o kuchenny blat i z drewnianą łyżką w dłoni, czytała jakieś kobiece czasopismo.
- Cześć - odezwała się, nie patrząc na mnie. - Obiad jest ciepły. - Wskazała dłonią na kuchenkę. 
 Westchnalem cicho. Czyli nic nowego. To samo powitanie od kilku miesięcy. 
- Dzięki, zaraz zjem.
Nawet nie próbowałem podejść i dać jej buziaka. Pogładziłem ją tylko po policzku i zniknąłem za drzwiami łazienki.  
Później przeszedłem z powrotem do kuchni i zająłem się obiadem. Musiałem przyznać, że Dagmara umiała gotować. Nie mogłem narzekać. Jadłem, siedząc przy stole obok okna, a gdy skończyłem, wsunąłem talerz do zmywarki i poszedłem do syna. 
Oliwier siedział przy biurku i pochylał się nad książką, z głową opartą na ręce. Co jakiś czas wzdychał ciężko, odgarniając z czoła niesforne włosy. 
 - Chyba czas na wizytę u fryzjera, co? - zagaiłem. Zmierzwiłem jego blond czuprynę, na co on zareagował głośnym okrzykiem mówiącym mi, że mam przestać. - Dobrze już, dobrze - zaśmiałem się - Pokaż mi z czym masz problem.
- Ze wszystkim. Po co ci matematyka? Chcę grać w piłkę nożną - powiedział obrażony i prychnął.
- Mam wrażenie, że kibice raczej liczą na ciebie jako na siatkarza, niż piłkarza - na moją twarz znów wkradł się uśmiech, gdy syn na moje słowa westchnął i wywrócił oczami. - Siatkarz czy piłkarz, nie potrzebne mi trójkąty równoramienne - stwierdził i już szykował się do zamknięcia podręcznika. Przeszkodziłem mu w tym w ostatniej chwili, bo już był gotów odpalać konsolę. - Aha, czyli tu jest pies pogrzebany - mruknąłem, spoglądając na otwartą książkę. - Jaki pies, tata? Żaden pies, tylko głupia geometria.
- Geometrie też musisz umyć. Na przykład do... taktyki. No wiesz, boki trójkątów albo prostokątow, pole, zawodnicy. To wszystko jest ze sobą powiązane - wyjaśniłem mu.
Młody znów ciężko westchnął. Jednak z czasem zaczął łapać zasady geometrii. Gdy nareszcie skończyliśmy, a Oliwier zarzekł się, że w najbliższym czasie nie dostanie żadnej jedynki, obaj stwierdziliśmy, że idziemy na dwór, korzystać ze słonecznej pogody.
Zabrałem piłkę i zbiegliśmy na dół. Antek spał w wózku, ale jego również wziąłem na zewnątrz. 
– Czemu on tak wolno rośnie? Mógłby już ze mną grać.
- Musisz jeszcze trochę poczekać - zaśmiałem się. 
- Za dużo już tego czekania - mruknął chłopiec. 
- Nie narzekaj, tylko chodź grać - powiedziałem - Bo wrócimy do geometrii! - zagroziłem, widząc jego naburmuszoną minę. Na te słowa natychmiast się rozchmurzył, wyrwał mi piłkę z rąk i prędko wybiegł do ogrodu, po drodze zarabiając naganę od Dagmary, która stwierdziła, że jej syn za bardzo hałasuje. Wywróciłem oczami, nie komentując tego. Mały mógł się wyżyć, był w ogrodzie. To tylko dziecko, które chce się bawić. Nie widziałem w tym nic złego.  
Postawiłem wózek w cieniu i poprawiłem Antosiowi niebieski kocyk. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym dołączyłem do Oliwera, by z nim grać.
Chłopiec bawił się w najlepsze. Ganiał z piłką, śmiejąc się głośno i próbując złapać oddech.  
- Jakoś słabo ci idzie! -krzyknął w moją stronę. Zmarszczyłem brwi, udając złość. 
- Jesteś pewien?
– Tak – uśmiechnął się złośliwie. 
Znów mnie wykiwał i strzelił bramkę. Muszę mu dawać większe szanse, inaczej nie miałby frajdy. Lubiłem patrzeć jak się śmieje. Ale lubiłem się też z nim drażnić. 
– Przegrałeś, jestem najlepszy, tato!
- Zaraz zobaczymy kto tu jest najlepszy - tym razem to ja posłałem mu złośliwy uśmiech. Oliwier pochylił się delikatnie, uważnie pilnując swojej bramki, która w rzeczywistości była hamakiem zawieszonym między dwoma drzewami. Położyłem przed sobą piłkę, której chłopiec ani na chwilę nie spuszczał z oczu. Wziąłem rozbieg, aby po chwili mocno kopnąć piłkę. Ta minęła Oliwiera, który nie zdążył jej zatrzymać, delikatnie zahaczyła o hamak, aż w końcu wylądowała na posesji sąsiadów.
- O kurde. - Odwrócił się w stronę płotu.  
Stała tam rezydencja, która była niedawno wybudowana, ale nie zamieszkała. Chyba dopiero teraz ktoś to kupił, bo na podjeździe stał samochód. Drogie audi z zagranicznymi tablicami. Zmarszczyłem brwi, ruszając do bramy. Oliwer pobiegł za mną. Powoli ruszyłem brukowanym podjazdem. Za mną dreptał Oliwier. Ogród był ogromny i po cichu chciałem chociaż raz się w nim znaleźć. Zza uchylonych okien domu dobiegały nas nieznajome głosy. 
- Chyba mamy nowych sąsiadów - powiedział chłopiec. - Ciekawe czy jest jakiś kolega... 
Nie odpowiedziałem mu, tylko zadzwoniłem do bramy.
Nikt nam nie odpowiadał. Gdy za trzecim razem znów dobiegła nas tylko głucha cisza, już odwracałem się na pięcie i wolałem do siebie Oliwiera. 
- Tak, bo wpadła nam tutaj piłka - usłyszałem nagle urywek rozmowy mojego syna.
Zdziwiony poszedłem w jego stronę. Stał przy płocie, trzymając ręce na barierkach i uśmiechał się. Za ogrodzeniem znajdowała się młoda brunetka w różowej sukience z rękoma na biodrach. Wyglądała na rozbawioną. 
- I don't understand, sorry, boy. - powiedziała do Oliwiera, ale on tyle zrozumie, co nic. Miała ciekawy akcent. Taki... uroczy? Nie wiem ile mogła mieć lat. Wyglądała bardzo młodo i dziewczęco. Na twarzy błąkał się jej nerwowy uśmiech. Rozglądała się wokół siebie, jakby szukała jakiejś pomocy. 
- Młody, ona cię nie rozumie - wyjaśniłem synowi, a ten mruknął tylko ciche przepraszam i schował się za mną. Szybko wyjaśniłem dziewczynie o co chodzi, a ta zaśmiała się perliście i zniknęła za jakimś krzewem. 
Chwilę później wyłoniła się zza gałęzi. Przez moment obserwowałem jak próbuje odplątać rąbek sukienki. Gdy w końcu się jej to udało, znów do nas podeszła z pięknym, szerokim uśmiechem na twarzy.
– Please – powiedziała, przerzucając piłkę na naszą stronę. – Nice game. You are sweet boy. – dodała i uśmiechnęła się ostatni raz. Pomachała nam, po czym odeszła, poprawiając włosy.
Nie zdążyłem się nawet odezwać. Odprowadziłem ją tylko wzrokiem, dopóki nie zniknęła za drzwiami. 
- Tata, czy ona mnie właśnie obraziła? - z zamyślenia wyrwał mnie głos syna. Uśmiechnąłem się pod nosem. 
- Mam wrażenie, że chyba musimy popracować nad twoim angielski - zmierzwiłem mu włosy.
– A co powiedziała? – Podniósł głowę, odtrącając moją rękę. – Zostaw w końcu moją fryzurę. – Tupnął nogą.
- Że świetnie graliśmy i jesteś uroczy - wyjaśniłem i znów wyciągnąłem rękę, by pogłaskać go po głowie, jednak Oliwier szybko ją odtrącił. 
- A jak ma na imię? - zapytał. 
- A spytałeś? - odparłem z przekąsem. 
Nie wiedziałem jak ma na imię, ale byłem prawie pewien, że jeszcze nie raz się spotkamy. 
Weszliśmy do ogrodu i wróciliśmy do gry. Antek zaczął się przebudzać i płakać. Zatrzymałem piłkę przy nodze, po czym ruszyłem do wózka. Dagmara nawet nie wyściubiła nosa z domu. Wziąłem młodszego syna na ręce, a wózek jedną nogą wepchnąłem z powrotem do środka. 
- Oliwier, wystarczy na dzisiaj tego ganiania za piłką - oznajmiłem.
– Serio, tato? – Jęknąl, ale poszedl za mną. 
Próbowałem uspokoić Antosia, chociaż dobrze wiedziałem, że teraz pora karmienia i bez matki się nie obejdzie. Zaniosłem małego do żony. Dagmara siedziała w salonie, wpatrzona w popołudniowe wiadomości. Pachniało kawą i kobiecym perfumami. 
Gdy oznajmiłem, że chyba czas nakarmić małego, rzuciła mi tylko wymowne spojrzenie i bez słowa wzięła Antosia na ręce. 
– Chodź, skarbie – mruknęła do chłopca i poszła do kuchni. 
Opadłem na białą kanapę, rozglądając się po salonie. Panował w nim porządek. Żona zebrała wszystkie zabawki. Lubiła nowoczesność, więc taki był nasz dom.
Przesunąłem wzrokiem po jasnych ścianach i kontrastujących, czarnych meblach. Wszystko bylo dokładnie do siebie dobrane. W końcu wbiłem spojrzenie w telewizor i wieczór spędziłem, oglądając wiadomości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz