poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 3


Była sobota, co oznaczało dzień wolny do godziny czternastej. Później czekała mnie siłownia i basen. Trzymanie formy wciąż najważniejsze. Oliwer biegał po ogrodzie, gdy ja sprzątałem w garażu. Chciałem wykorzystać ten czas na porządek, który był potrzebny. Dużo rzeczy walało się po pomieszczeniu, przez co Dagmara dostawała nerwicy. Obecnie nie było w jej domu, pojechała do centrum zrobić jakieś zakupy i odwiedzić fryzjera. Zabrała ze sobą Antka.

Czułem się dziwnie odprężony przewalając sterty niepotrzebnych przedmiotów. Słońce przygrzewało, a jego promienie wpadały do środka przez otwarte drzwi garażu. Słyszałem pokrzykiwania Oliwiera i jego dziecięcy, szczery śmiech. Po prostu takie dni były mi potrzebne do regeneracji. W następnym tygodniu rozpoczną się mecze i wyjazdy. Nie będzie łatwo pogodzić to z dwójką dzieci i żoną, ale taką pracę wybrałem.

Kiedy układałem jakieś drobne rzeczy na półce, mój telefon zawibrował. Mariusz.

- Z jakiego powodu mam zaszczyt z tobą rozmawiać? - zapytałem, gdy już wydobyłem telefon z kieszeni spodni.

- Idziemy po treningu na piwo? To znaczy po basenem. Arek, złaź z płotu! - krzyknął do swojego syna.

- Jasne. Powiem Dagmarze, żeby została z dzieciakami - odparłem.

- Świetnie. Pogadamy trochę. Muszę się wyrwać z domu. - zaśmiał się i zakończył połączenie.

Lubiłem takie wypady z przyjacielem, omawialiśmy wtedy nasze męskie sprawy i to była jakaś ucieczka od monotonii. Nie miałem kiedy myśleć o dzisiejszym wieczorze, bo z ogrodu dobiegł mnie zdenerwowany krzyk syna. Wybiegłem z garażu zdecydowanie zaniepokojony. Jeśli on sobie coś zrobi, to Dagmara mnie zabije. Jednak Oliwier, dzięki Bogu, był cały i zdrowy. Stał przed płotem, dłonie zacisnął w piąstki i ze złością wpatrywał się w ogrodzenie dzielące nas i naszych nowych sąsiadów.

- Mogę wiedzieć co robisz? - zapytałem. - Czy twoja piłka znów znalazła się tam gdzie nie powinna?

- Być może - syn spuścił głowę - Ale za pierwszym razem to była twoja wina! - zawołał oskarżycielsko i wycelował we mnie palec.

- Świetnie. Idziemy. - złapałem go za koszulkę i lekko pociągnąłem.

Wyszliśmy z naszej posesji, by po chwili podejść do bramy sąsiadki, która wprowadziła się niedawno.

Zadzwoniłem domofonem, lecz nikt się nie odezwał. Dwie minuty później w drzwiach stanęła Mercedes. Właściwie to w głębi duszy cieszyłem się, że piłka znów wylądowała w jej ogrodzie. Czerpałem przyjemność z patrzenia na nią, z rozmowy z nią. A Oliwier dawał mi ku temu znakomite okazje. Na dodatek pracowała ze mną w klubie i była fizjoterapeutką. Taka młoda, a taka... Interesowała mnie. Nie potrafiłem tego jasno wyjaśnić.

- Hi. - obejmując się ramionami, podeszła do nas. Otworzyła bramę. - Piłka? - Spojrzała na mnie.

- A jak myślisz? - odparłem, patrząc w stronę jej ogrodu. Robiłem wszystko, by nie patrzeć w jej stronę.

- Zapraszam. Właściwie to wybierałam się do was z ciastkami. Ponieważ jestem tu nowa, chciałam się przywitać - powiedziała dźwięcznym głosem.

- Co ona mówi? - Oliwer pociągnął mnie za koszulkę.

- Chce nam dać ciasteczka - odparłem, streszczając wypowiedź dziewczyny - Od września przysiadasz do angielskiego - dodałem.

- Chętnie zjem ciastka! - zawołał chłopiec, kompletnie ignorując moją wzmiankę o angielskim.

Wywróciłem oczami i pchnąłem go do przodu. Weszliśmy do ogrodu dziewczyny.

- Poczekacie na tarasie? Zaraz przyjdę. - uśmiechnęła się i ruszyła do domu.

Poruszała delikatnie biodrami.

- Oczywiście - odparłem i odprowadziłem ją wzrokiem.

- Tata, nie gap się tak - odezwał się Oliwier - Sam mi mówiłeś, że to niegrzeczne.

Przemilczałem jego wypowiedź.

Rozejrzałem się wokół. Schludny, zadbany ogród cieszył oczy swoim wyglądem. Słońce odbijało się od szklanego blatu stolika, przy którym siedzieliśmy razem z synem.

Mercedes i jej ojciec byli nieprzyzwoicie bogaci. My również nie mieliśmy najgorszego domu, ale rezydencja dziewczyny przechodziła wszelkie oczekiwania. Stukałem palcami o blat, mrużąc oczy, bo promienie padały na moją twarz.

Drobna brunetka wróciła do nas że srebrną tacą na której znajdowały się szklanki, sok pomarańczowy w dzbanku i talerz wypieków.

- Ciastka! - wykrzyknął Oliwier.

- Ej, zachowuj się - zganiłem go, trącając go w ramię. Mercedes zaśmiała się tylko. Dźwięk jej śmiechu był jednym z piękniejszych dźwięków jakie dane mi było słyszeć. To przypominało dźwięk dzwoneczków, bardzo przyjemny dla ucha. Spojrzała na mnie zalotnie, lub tylko mi się wydawało.

- So... ciastecka? - spróbowała wymówić.

- Ciastecka. - odparł Oliwier ze śmiertelną powagą, a ja próbowałem powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.

- Heej - załapała, że ją przedrzeźnia i delikatnie szturchnęła. - I am Mercedes, and you sweet boy?

- No tyle, to chyba rozumiesz? - spojrzałem na syna. Chłopiec przełknął to, co miał w ustach, poprawił włosy i wyraźnie odpowiedział:

- Oliwier.

Uśmiechnęła się do niego i usiadła na krześle, poprawiając sukienkę.

- Myślę, że od waszej działki powinna być jakaś furtka, bo ta piłka będzie lądować u mnie ciągle. - zwróciła się do mnie.

- To chyba nie byłyby zły pomysł - zaśmiałem się - Mogę wejść dalej, żeby ją wziąć?

- Przyniosę. - wzięła szklankę z sokiem i poszła dalej, by za chwilę przynieść nam piłkę. Znów widziałem jak sukienka i włosy powiewają na delikatnym wietrze. Po raz kolejny zaplątała się w drobne gałązki. Wróciła do nas uśmiechnięta i z piłką w dłoniach. Podała ją Oliwierowi i usiadła na krześle. Chłopiec uśmiechnął się lekko, nalewając sobie soku. Jadł ciastko za ciastkiem.

- Mam nadzieję, że w klubie nie ma problemu z angielskim między zawodnikami - powiedziała Mercedes.

- Trochę okaleczony ten nasz angielski, ale jesteśmy w stanie się dogadać - uśmiechnąłem się. Kątem oka dostrzegłem jak ręka Oliwiera znów sięga po wypieki dziewczyny.

- Chłopie, jak tak dalej pójdzie, to nasza sąsiadka nie będzie miała co jeść, a tobie zrobi się oponka na brzuchu - zauważyłem.

- Ja nie muszę trenować jak ty - wystawił mi język. - Powiesz jej, że są dobre? - Poprosił.

- Chyba mu smakują - odezwała się zadowolona Mercedes i zaklaskała w dłonie. Dagmarze mało rzeczy sprawiało radość, a ta dziewczyna cieszyła się po prostu z małych sytuacji.

Oli dokończył szklankę soku i z piłką pobiegł w głąb ogrodu.

- Hej, gdzie ty się wybierasz? - zawołałem, gdy chłopiec o mały włos nie wleciał w wypielęgnowane grządki z kwiatami.

- Niech ta pani z nami pogra! - wskazał palcem na zdezorientowaną Mercedes.

- Zagrasz chwilę? - posłałem jej błagalne spojrzenie.

- Ja? - Wskazała na siebie zaskoczona. - No dobrze. Zagram, jasne. - Podniosła się i rozpięła paski od szpilek. Bosymi stopami weszła na trawę i pobiegła do mojego syna.

- Podanie! - zawołał chłopiec i kopnął piłkę w stronę kobiety. Ona również ją kopnęła, tym razem w moją stronę. Poszło jej zadziwiająco dobrze jak na grającą boso, drobną dziewczynę. Uśmiechnąłem się, przyjmując piłkę i wykiwałem syna, po czym podałem do Mercedes. Ta zaśmiała się i wycelowała piłkę między drzewa, które tworzyły prowizoryczną bramkę. Oliwier wyciągnął krótkie rączki, jednak nie zdołał obronić jej strzału.

- No nie, dziewczyna mnie ograła! - zawołał chłopiec z niedowierzaniem w głosie.

Mercedes patrzyła na nas zdezorientowana.

- Nie może uwierzyć, że przegrywa z dziewczyną - wytłumaczyłem. Brunetka zaśmiała się tylko i ukłoniła się delikatnie. Wróciliśmy do bramy, żeby się pożegnać. Czas było się zbierać, bo za moment przyjedzie Dagmara, a ja musiałem dokończyć porządek w garażu i jechać na siłownię.

Oliwier z piłką pod pachą, pomagał Mercy i poleciał do domu.

- Miło było spędzić trochę czasu - rzuciłem na odchodne.

- Bardzo miło - zamruczała, opierając się o furtkę. Zrobiło mi się goręcej niż powinno, więc uśmiechnąłem się tylko nerwowo i wróciłem na swoje podwórko. Bez słowa wziąłem się za końcówkę porządków. Wywaliłem to co było mi niepotrzebne. Zdałem sobie sprawę, że w moim życiu też panował lekki bałagan, do którego już się przyzwyczaiłem. I stwierdziłem, że w życiu też przydałby mi się taki porządek. Tylko od czego zacząć?

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk samochodu, wjeżdżającego na podjazd i głośne, radosne gaworzenie Antka. Uśmiechnąłem się pod nosem i otrzepałem jeansy. Wyszedłem z garażu. Kiedy tylko żona zaparkowała, wypiąłem młodego z fotelika i wziąłem na ręce. Zaśmiał się wesoło.

- Cześć maluchu, jak tam było na zakupach z mamą? - podniosłam chłopca wysoko i przytknąłem jego drobny nosek do swojego. Uśmiechnął się i powiedział coś po swojemu. Boże, jaki on był uroczy. Pocałowałem jego malutką rączkę i wziąłem zakupy.

- I jak? - Dagmara wskazała na swoją nową fryzurę.

- Inaczej - odparłem zgodnie z prawdą - To znaczy, bardzo ładnie, ślicznie wyglądasz - dodałem, widząc jej spojrzenie. Wzięła z samochodu siatki z zakupami i razem weszliśmy do domu.

- Co robiliście? Za ile jedziesz? - zapytała, idąc za mną do kuchni.

Postawiłem zakupy, poprawiając małego na rękach.

- Sprzatnąłem trochę garaż, odwiedziliśmy nowych sąsiadów... - zacząłem wyliczać na palcach - Idę na czternastą, a wieczorem chyba wyjdę gdzieś z Mariuszem. Dawno nie spędzaliśmy ze sobą czasu - odłożyłem Antosia do wózka, stojącego przy wyjściu do ogrodu i zabrałem się za wypakowywanie zakupów.

- Oczywiście. Szkoda, że ze mną nie spędzisz czasu - rzuciła ostro i wyjęła z lodówki sałatkę.

Zaczęła przygotowywać obiad na dzisiaj.

- Dagmara, daj spokój - powiedziałem. Nawet na mnie nie spojrzała.

Westchnąłem i wyszedłem z kuchni, bo ta rozmowa nie miałaby sensu. Pewnie powinienem zabrać żonę na randkę, na romantyczną kolację, ale mam wrażenie, że obydwoje nie bylibyśmy zadowoleni. Dagmara została w kuchni, mając oko na młodszego syna. Poirytowany wszedłem po schodach na piętro i wszedłem do swojej - naszej - sypialni. Zacząłem pakować torbę na siłownię i basen. Nie miałem za dużo czasu, poza tym chciałem też doprowadzić do kłótni przy obiedzie. Było około wpół do drugiej, gdy zbiegłem po schodach do kuchni. Torbę rzuciłem w stronę drzwi wejściowych i szybko podszedłem do kuchenki z kilkoma garnkami na sobie. Zajrzałem do każdego z nich. Jak zwykle, żona dała mi spory wybór w kwestii jedzenia. Co jak co, ale gotowała wybornie. Poczułem, że jestem głodny, ale nie miałem czasu. Porwałem jedynie bidon z moimi specyfikami i wyszedłem. Codziennie wypijałem odżywki, element dla każdego sportowca. Wsiadłem w samochód i ruszyłem, dobrze znaną mi drogą w stronę siłowni. Basen był drugi w kolejności. Włączyłem radio, żeby słuchać wiadomości. W zasadzie nic  kontaktowego się nie działo na świecie ani w kraju.

***

Poniedziałek rozpoczął się intensywnym treningiem. To już ten tydzień. Ten tydzień, gdy liga się zaczynała. Z treningu wyszedłem wykończony i spocony jak szczur. Gdy skończyliśmy potreningową rozgrzewkę i podnieśliśmy się z ziemi, mogliśmy zauważyć mokre ślady, jakie zostawialiśmy na parkiecie. W tym momencie, jak nigdy wcześniej czułem potrzebę wzięcia prysznica.

Tym bardziej, że za moment miałem znaleźć się w gabinecie Mercedes, a wolałem, żeby nie kładła swoich drobnych dłoni na moich brudnych, mokrych plecach i rękach. Wytarłem twarz i kark ręcznikiem, kierując się do szatni z chłopakami.

- Dali nam popalić. - Wysapał zmęczony Andrzej, idąc obok mnie.

- Masz już tutaj frajdę, Andrzeju? - zapytał Karol ze śmiechem, wymijając nas w korytarzu. Wrona posłał mu mordercze spojrzenie i przeczesał palcami mokre włosy. Pokręciłam głową, nie zamierzając się z nimi droczyć. Wziąłem rzeczy i poszedłem pod prysznic, który pomógł mi się odświeżyć. Od razu lepiej.

Przeczesałem palcami wilgotne od wody włosy i założyłem spodenki. Bez koszulki skierowałem się do gabinetu. Zapukałem delikatnie i nie czekając na odpowiedź, wszedłem do środka. Zadowolony Uriarte właśnie przywdziewał koszulkę, a fizjoterapeutka szorowała ręce w niewielkiej umywalce, niedaleko leżanki.

- No stary, teraz ty. - Poruszył zabawnie brwiami i wskazał podbródkiem na Mercy, która stała do nas tyłem. Dobrze wiem, co miał na myśli, ale ja wciąż nosiłem obrączkę na palcu.

- Bardzo zabawne - skrzywiłem się - Leć już, bo cię sam wykopię - zażartowałem. Nico również się uśmiechnął, pożegnał się z dziewczyną i wyszedł. Bez słowa ułożyłem się na leżance. Mercedes podeszła do mnie, wycierając ręce. Miała na sobie białą bluzkę, która podkreślała jej piersi i tego nie dało się nie zauważyć, oraz czarne spodnie, również bardzo dopasowane. Jako kobieta nie mogła się wstydzić swoich kształtów.

- Cześc, Michał - powiedziała w moim języku.

- Widzę, że uczymy się polskiego - uśmiechnąłem się - Nie masz czego się wstydzić, świetnie ci idzie - dodałem, gdy zauważyłem jej spuszczoną głowę i wzrok wbity w ziemię.

Przyłapałem się na wpatrywaniu się w jej ciało. Michał, ogarnij się - zganiłem się w myślach.

- Dziękuję - Szepnęła po angielsku i zabrała się za rozmasowywanie moich ramion.

Podniosła wzrok i jej spojrzenie spotkało się z moim. Nie odwracała głowy. Masowała mnie, wpatrując się w moje oczy, swoimi równie niebieskimi. Miała piękne oczy. O pięknym kolorze i tak niezwykle radosne. Byłem o krok od złapania jej w pasie i przyciągnięcia do siebie. Drżały mi już od tego ręce, a coraz dłuższe patrzenie sobie w oczy wcale mi nie pomagało. Byłem facetem, który... tak naprawdę nie powinienem mieć żadnego wytłumaczenia. Miałem żonę, dwójkę dzieci i w tym momencie nie potrafiłem o tym myśleć. Na dodatek jej dłonie, które mnie dotykaly, sprawiały, że zapomniałem o wszystkim.

- Teraz plecy - powiedziała, przesuwając opuszkami palców po moim obojczyku.

- Ja... Tak... No pewnie - zająknąłem się. Znów wpatrywałem się w jej ciało... Co tu się oszukiwać, zwyczajnie gapiłem się jej na cycki i nie mogłem nic na to poradzić. Moje serce szybciej biło, a wszystko za sprawą jej delikatnych dłoni, masujących w tej chwili moje plecy.

- Skończyłam - wyszeptała mi praktycznie do ucha i odsunęła się przerywając przyjemny dotyk.

Podeszła do biurka i oparła się o nie biodrem, zapisując coś na kartce.

Właściwie, to byłem jej wdzięczny, że przerwała. Minuta dłużej, a mogłoby się to skończyć źle. To znaczy, źle dla Dagmary i dzieciaków. Ja byłbym wniebowzięty.

Spojrzałem tylko jak szybko pisze coś na kartce papieru, po czym odkłada ją na biurko i pozwala mi wyjść. Już swoim normalnym, pełnym radości głosem.

- Do zobaczenia - powiedziała jeszcze, a później zamknąłem drzwi.

Odetchnąłem głośno i poszedłem się przebrać. Naprawdę moje myśli o tej dziewczynie powinny być zupełnie inne. Czułem jak palą mnie policzki. Uderzyłem się kilka razy po twarzy, chcąc pozbyć się brudnych myśli.

Wróciłem na chwilę do szatni, żeby wziąć swoje rzeczy i skierowałem się w stronę wyjścia. Gdy wyszedłem na zewnątrz, poczułem jak delikatny, chłodny wiatr koi moje rozpalone, czerwone policzki. Otworzyłem auto i wrzuciłem do niego torbę sportową. Byłem wykończony, ale mięśnie mnie nie bolały.

- Ej, Winiar, pijemy? - Wlazły krzyknął do mnie, wychodząc z budynku.

- Tylko byś pił - mruknąłem, odwracając się do niego. Stał niedaleko mnie i uśmiechał się szeroko.

- No, z tobą zawsze - powiedział. - Chyba, że szykujesz romantyczny wieczór z żoną.

- Jeżeli znów wyjdę na piwo, na pewno nie będzie romantyczny - stwierdziłem, opierając się o otwarte drzwi auta.

- Nie, bo tym razem to nie będzie piwo. - zaśmiał się. - Dobra, jedź. A nawet możesz dzieciaki podrzucić do nas.

- Dzięki - uśmiechnąłem się - Jeżeli wszystko się uda, spodziewaj się chłopców około ósmej - poinformowałem go. Miałem ogromne szczęście, przyjaźniąc się z Mariuszem.

Kiwnął głową i poszedł do swojego samochodu. Westchnąłem cicho. Może to będzie świetny pomysł. Spędzę z Dagmarą trochę czasu, sam na sam bez dzieci. Dawno nie mieliśmy na to okazji.

Wsiadłem do auta, odpalając silnik. Przed moją maską przeszła Mercedes i otworzyła swoje białe audi. Patrzyłem na nią dopóki nie zniknęła we wnętrzu samochodu.

- Michał, masz żonę - mruknąłem do siebie pod nosem - I jesz z nią dzisiaj romantyczną kolację - dodałem. Starając się nie zerkać na Mercedes w aucie obok. Ruszyłem spod hali, wiedząc, że jej samochód będzie jechał za mną. Włączyłem radio i starałem się skupić na piosenkach, które puszczano.

Dojechałem pod dom piętnaście minut później. Nie oglądając się, wszedłem do środka, żeby zabrać dzieciaki. Żona była nieco zaskoczona, ale kazałem jej się po prostu przebrać. Oliwera i Antka zaprowadziłem do samochodu.

- Jedziemy do wujka Mariusza - wyjaśniłem, gdy zapinałem Antosia w foteliku.

- No i super - uśmiechnął się Oli.

Zamknąłem tylne drzwi samochodu, a sam usiadłem za kierownicą. Odpalając pojazd, zauważyłem Mercedes, która właśnie zniknęła za drzwiami swojego domu. Westchnąłem cicho i odjechałem z podjazdu. To tylko sąsiadka. I fizjoterapeutka. Nikt więcej. Całe szczęście Oliwier zajął moje myśli swoimi bezsensownymi tekstami, którymi potrafił rozbawić mnie do łez. Antek gaworzył wesoło, wtórując starszemu synowi.

W końcu dojechaliśmy pod dom Mariusza.

- Wujek! - krzyknął Oli, gdy tylko zobaczył mężczyznę w drzwiach.

Wysiadł z samochodu i pobiegł do niego. Odpiąłem Antka z fotelika i poszedłem za synem. Podałem chłopca Paulinie, która właśnie pojawiła się w progu drzwi.

- O, hej maluszku - uśmiechnęła się, biorąc go. - Miłej nocki, Michaś.

- Nawzajem - uśmiechnąłem się do niej.

- Oliwier zachowuj się tylko - pogroziłem chłopcu palcem, gdy już zbierałem się do powrotu. Podziękowałem jeszcze Mariuszowi i wsiadłem do samochodu. Wracałem do domu i myślałem o tym, że wypada się przebrać. Nie będę jadł z żoną kolacji w dresie. Znowu byłaby zła.

Dagmara szykowała się, gdy wszedłem do sypialni. To znaczy zakładała sukienkę. Posłała mi uśmiech. Wyglądała ładnie. Ale na jej widok nie czułem już tego samego ci kiedyś.

Uśmiechnąłem się nikle, tłumacząc się zmęczeniem i stresem przed naszą kolacją. Wziąłem swoje ubrania i zamknąłem się w łazience. Czemu nasza miłość zaczęła się wypalać? Kiedyś byliśmy nierozłączni, mówiliśmy sobie o wszystkim. Czy to wszystko nie stało się... za szybko? Miałem niewiele ponad dwadzieścia lat, gdy się pobraliśmy. Może faktycznie za szybko się za to zabraliśmy? pojrzałem na siebie w lustrze. To była moja pierwsza, większa miłość. Poznaliśmy się, jak byłem w Spale. Wtedy wydawała mi się najlepszą i najpiękniejszą kobietą na świecie. Kierowany uczuciami, oświadczyłem się, nie myśląc nad konsekwencjami swojego czynu. A teraz? Miałem dwóch synów i kochałem ich najmocniej. Ale czy wciąz byłem szczęśliwy? To naprawdę było trudne pytanie. Zadawałem sobie je za często. Właściwie synów darzyłem większym uczuciem niż żonę. Może byłoby mi lepiej, gdyby mieszkał tylko z nimi?

Ale tak młodzi chłopcy nie mogli wychowywać się bez matki.

Zacząłem się przebierać, w duchu wciąż mają nadzieję, że moje wątpliwości w końcu zostaną rozwiane. Nigdy nie myślałem, że moja rodzina może zostać rozbita.

Wyszedłem z łazienki, poprawiając koszulkę. Dagmary nie było w sypialni. Z komody w pokoju wziąłem portfel i powoli zszedłem na dół. Dagmara siedziała na krześle w jadalni, wpatrzona w jakiś martwy punkt za oknem. Odwróciła się, kiedy mnie usłyszała.

- Między nami jest dziwnie - stwierdziła. Poczułem dziwną ulgę, gdy to powiedziała.

- Myślałem nad tym ostatnio - przyznałem. Usiadłem na krześle na przeciwko niej.

- I co? - spojrzała mi w oczy.

Mam mówić szczerze? - spytałem, a ona kiwnęła głową - Nie mam pojęcia. Kompletnie nie wiem co o tym myśleć.

- Nie chcę się rozstawać. Misiek, to nie miałoby sensu. Tyle lat jesteśmy ze sobą. Tworzymy rodzinę.

- A jesteś w tym związku szczęśliwa? - starałem się nie unosić głosu.

- Możemy ratować nasze małżeństwo. - podniosła się i podeszła do mnie.

Złapała mnie za ręce.

- Jak chcesz je ratować? - ja również ująłem jej dłonie - Póki do chyba tylko dzieci nas przy sobie trzymają.

- Więc zróbmy coś, żeby było jak dawniej. - spróbowała się uśmiechnąć.

- Tylko co? - zastanowiłem się.

- Po prostu bądźmy bliżej siebie. Żyjmy ze sobą, a nie obok. - Poprosiła.

Może miała rację? Powinniśmy się postarać, zanim wszystko przekreślimy.

- Właściwie możemy spróbować - uśmiechnąłem się, patrząc jej w oczy. Kiwnęła głową i pochyliła się, całując mnie. Położyłem dłonie na biodrach żony. Przez chwilę znów czułem się jak zakochany nastolatek. Wziąłem żonę na ręce i zaniosłem na górę. Musieliśmy przypomnieć sobie, co to jest miłość.

sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział 2


Mercedes
Nie chciałam przeprowadzać się do Polski. Gdyby ojcu nie przyszło do głowy kupowanie jakiegoś klubu, to dalej mogłabym żyć we Francji i niczym się nie przejmować. Przenosiłam się do obcego kraju, nie znając tamtejszych zwyczajów, a tym bardziej języka. Nie uważałam, że było tutaj brzydko. Polska była ładnym krajem, ale zupełnie mi obcym. Teraz żyłam sama w nowo kupionej rezydencji, dopasowując meble do wnętrz. Musiałam się tutaj czuć dobrze, a lubiłam luksus i porządek. Właściwie, to ten dom był jednym z niewielu plusów przeprowadzki do Polski. Przy reszcie budynków, wysoka, okazała rezydencja prezentowała się bardzo okazale. W środku również robiła niezłe wrażenie. 
Odstawiłam białą filiżankę na spodek i wstałam od stołu. Odniosłam naczynie do kuchni, która była duża i przestronna. Znajdowały się w niej białe meble, nowoczesny sprzęt i wyspa, przy której można było gotować i jeść. Zegarek na ścianie wskazywał dziewiątą piętnaście, więc to idealny czas, żeby wyjść z domu. Pracowałam na siebie. Oczywiście, tata bez problemu płacił za droższe rzeczy, ale ubrania, kosmetyki i inne przyjemności fundowałam sobie z własnej pensji. We Francji skończyłam bardzo dobre studia i mogłam nazywać się fizjoterapeutką. Pomaganie innym ludziom w powrocie do zdrowia sprawiało mi wielką radość. Uwielbiałam patrzeć na ich uśmiechy, gdy z moją pomocą, znikał uciążliwy ból. I chociaż cieszyłam się, że mimo przeprowadzki, dalej będę mogła robić to, co kocham, to jednak się bałam. Obawiałam się tego, jak zareagują członkowie klubu. Będą musieli rozmawiać ze mną po angielsku. Wiem, że nie wszyscy to Polacy. Zobaczymy... 
Wzięłam kluczyki od białego audi, którym jeździłam i wyszłam z domu. Miałam na sobie sukienkę koloru kości słoniowej, była piękna. Zakochałam się jak zobaczyłam ją na wystawie. Wsiadłszy do samochodu, zapięłam pas i przekręciłam klucz w stacyjce. Pojazd odpalił, a ja ruszyłam Bełchatowskimi uliczkami w stronę hali. Dobrze, że miałam GPS, bo ani trochę nie znałam tej okolicy. Hala Energia znajdowała się piętnaście minut drogi od mojego osiedla, co bardzo mnie cieszyło. Nie musiałam też stać w żadnych korkach, pod budynkiem sportowym byłam punktualnie. Gdy zaparkowałam pod halą, przez chwilę zastanawiałam się, czy aby na pewno chcę z nimi pracować. Czy na pewno chcę się pakować w środek zgranej drużyny, samych mężczyzn znających się jak łyse konie. Jednak chęć niesienia pomocy innym i zarabiania na siebie była silniejsza. Wyszłam z samochodu i powolnym krokiem ruszyłam w stronę głównego wejścia hali. Mijałam auta, które były takie same i miały logo Skry. Łatwo było się domyślić, że cały sztab i zawodnicy jeździli samochodami z pracy. 
Weszłam do budynku, który zrobił na mnie wrażenie, bo był nowoczesny i przyjemnie było się rozejrzeć. Podeszłam do recepcji, nie wiedząc, gdzie iść dalej. Już miałam spytać się recepcjonistki gdzie mam się udać, kiedy za rogiem mignęła mi czyjaś wysoka postać, z żółto-czarną torbą przewieszoną przez ramię. Niepewnym krokiem ruszyłam za mężczyzną, jednak ten zniknął za pierwszymi drzwiami w korytarzu. Nie widząc co mam dalej zrobić, oparłam się o ścianę i wyciągnęłam z torby telefon. Wyszukanym numer ojca i zadzwoniłam do niego. Cóż, długo nie musiałam czekać.  
– Tato, jestem w budynku, lecz nie wiem gdzie iść. Możesz zejść na dół? – westchnęłam. Z tatą porozumiewałam się po francusku, natomiast z mamą czasem po angielsku, bo pochodziła z brytyjskiej kolonii we Francji. 
Ojciec kazał mi się nigdzie nie ruszać i oznajmił, że za moment zejdzie na dół. Rzeczywiście, chwilę później usłyszałam jego ciężkie kroki po drugiej stronie korytarza. Tato machał mi zza ściany, każąc iść za nim. Ruszyłam za mężczyzną długim korytarzem. Mój ojciec miał zaledwie czterdzieści pięć lat i trzymał się bardzo dobrze. Chodził na siłownię, by dbać o formę, był wysportowany, wysoki i przystojny. Mój młodszy o rok brat odziedziczył po nim urodę. Ja natomiast niebieskiego czy i bardziej wdałam się w mamę.  
Pogrążona we własnych myślach, nawet nie zauważyłam kiedy ojciec otworzył przede mną drzwi. 
– Mercedes! – usłyszałam jego niski głos – Bądź przytomna, to twój pierwszy dzień!
– Oczywiście. Masz dla mnie grafik? Czy mam iść na tę salę i... Nie muszę się z nimi witać, prawda? – Spojrzałam na ojca z nadzieją.
– Kochanie, będziesz pracować z nimi przez najbliższe dni, tygodnie, a może nawet miesiące. Musisz ich poznać, nie masz wyjścia – machnął tylko ręką i wręczył mi stos papierów, które do tej pory leżały ułożone na biurku.
Nie byłam nieśmiała. Nie w tym rzecz. Po prostu obawiałam się spotkania z całą drużyną, kiedy nic nie potrafię powiedzieć po polsku. To stresujące stać przed nimi i przywitać się. No, ale byłam dorosła, a moja praca tego wymagała.  
Spojrzałam na dokumenty. Miałam rozpisanych zawodników na pięć dni w tygodniu, a oprócz tego musiałam być z nimi na każdym meczu w razie kontuzji. 
– Czyli dziś dzień organizacyjny – mruknęłam do siebie.
Wzięłam papiery pod pachę, zarzuciłam torebkę na ramię i znów ruszyłam za ojcem. W pewnym momencie dobiegł mnie dźwięk czyjegoś głośnego śmiechu i huk piłki odbijającej się od parkietu. Szliśmy przed siebie, dopóki nie ukazały się przed nami duże, przeszklone drzwi. 
Weszliśmy na halę, gdzie właśnie trwał trening. Trybuny były puste, ale pod nimi siedzieli statystycy i trenerzy.  Mój ojciec klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę zawodników. Wyprostowałam się, patrząc na każdego z nich. 
– Chciałbym przedstawić wam nową fizjoterapeutkę, prywatnie jest też moją córką. Mercedes Sempre – odezwał się po angielsku. 
Uniosłam dłoń i delikatnie pomachałam.  
– Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować i nie pogorszę waszego stanu zdrowia. Ale kto wie, kobieta zmienną jest.–  mrugnęłam.
Siatkarze nie wydawali się być zachwyceni. I tak jak sztab szkoleniowy uśmiechał się do mnie promiennie, tak zawodnicy po prostu stali w rzędzie i patrzyli po sobie bez słowa. Zdawało mi się, że jednego z nich - tego o pięknych, niebieskich oczach - już widziałam. 
Przypomniał mi tego mężczyznę, który ostatnio przyszedł ze swoim dzieckiem po piłkę, którą zgubili w moim ogrodzie. A może to był właśnie on? Zmarszczyłam brwi dłużej mu się przyglądając, a później wzruszyłam ramionami. 
– Miło was poznać. – Poprawiłam włosy i za tatą poszłam dalej. Pokazał mi szatnie, swoje biuro i ważne pomieszczenia. Teraz się orientowałam.  
Ponieważ on miał ważne spotkanie, ja przeszłam się na trybuny, gdzie usiadłam i obserwowałam trening, przeglądając również dokumenty, które dostałam. Byłam w trakcie czytania informacji o stanie zdrowia poszczególnych zawodników, kiedy coś huknęło, a ja nagle trzymałam w dłoniach piłkę, zamiast dokumentów. Kartki latały wokół mnie i powoli opadały na ziemię. Spojrzałam w stronę boiska, by spojrzeć, który z siatkarzy posłał w moją stronę tak mocną piłkę. Gdybym oberwała po głowie, prawdopodobnie straciłabym przytomność i leżałabym gdzieś pod krzesełkami. Na boisku stał ten znajomy, niebieskooki mężczyzna i uśmiechał się przepraszająco.
Podniosłam się i podeszłam do barierki. Otrząsnęłam się w szoku. 
– What if I don't give you a ball? – spytałam.
– Wtedy tam wejdę i ci ją zabiorę – odparł po angielsku. – Ewentualnie rzucę w ciebie drugą piłką, ale tym razem będę celował w głowę – dodał po chwili zastanowienia.
– Nie odważysz się. – Powiedziałam, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.  
Był przystojny. Dobra. Był cholernie przystojny, a ja lubiłam taki typ urody u facetów.
– A żebyś wiedziała – uśmiechnął się zadziornie i podszedł do kosza z piłkami. Już brał zamach, by wyrzucić kolejną piłkę w trybuny, kiedy odezwał się trener. 
– Winiar! Co ty wyrabiasz, wracaj do treningu!  
– To jeszcze nie koniec – zmarszczył groźnie brwi, patrząc w moją stronę. Jednak zaraz się rozchmurzył i uśmiechnął się szeroko. Kilka minut później zauważyłam jak robi karne pompki w rogu hali. Zaśmiałam się cicho i przygryzłam wargę. Wciąż trzymałam w rękach piłkę. Tym razem wygrałam. Bez problemu rozumiałam trenera, który również nie był Polakiem.  
Usiadłam na swoim miejscu, zbierając dokumenty. Piłkę położyłam obok nóg.
Reszta treningu upłynęła mi bez większych niespodzianek. Gdy trening powoli dobiegał końca, zgarnęłam wszystkie papiery i powoli weszłam na płytę boiska. Nadchodził moment, w którym miałam masować ich spięte mięśnie i chłodzić powybijane palce. Odłożyłam piłkę do kosza i podeszłam do krzeseł, na których zmęczeni zawodnicy siedzieli, pijąc wodę lub inne napoje. 
– Który pierwszy? – spytałam. Znów popatrzyli po sobie bez słowa. Przed szereg wystąpił rozczochrany, czarnowłosy mężczyzna. Zauważyłam, że mówi po Polsku ze śmiesznym akcentem. 
– Nico Uriarte, miło mi – przedstawił się. 
– Mercedes. – Podałam mu rękę. – Chodź do gabinetu. Tam będzie wygodniej. –Zaproponowałam. Gdy szliśmy do drzwi, zerknęłam na resztę. - Uwaga, może już nie wrócić. 
Miałam wrażenie, że przez ich twarze przeszedł cień uśmiechu. 
– Mam nadzieję, że nie prowadzisz mnie tam, żeby popełnić morderstwo bez świadków? – Nico spojrzał na mnie, próbując powstrzymać się od uśmiechu. 
Uśmiechnęłam się tajemniczo i otworzyłam przed nim drzwi. Weszliśmy do środka. Umyłam ręce, a jemu kazałam się położyć. Naprawdę lubiłam swoją pracę. Uriarte nie potrzebował specjalnej zachęty to zdjęcia koszulki. Gdy obróciłam się znów w jego stronę, siedział już bez okrycia wierzchniego i machał do mnie z uśmiechem na twarzy.
– Wow – Mruknęłam zachwycona jego umięśnionym torsem.  
Rozpoczęłam od rozluźnienia jego ramion, barków, a później pleców.
– Nieźle ci, auć, idzie – wystękał. 
Uśmiechnęłam się i mocniej przycisnęłam spięty mięsień u dołu jego pleców. Rozgrywający jęknął głośno, by za chwilę odetchnąć z ulgą.
– Dawaj ręce – powiedziałam, biorąc specjalny żel. 
– Od dotychczasowych fizjoterapeutów jeszcze nie zdażyło mi się usłyszeć polecenia "dawaj ręce" –odparł Nico. – No i jeszcze nikt nie nasmarował mi tak palców. Czuję się jakbym miał dłonie w maśle – skrzywił się strzepując z rąk nadmiar żelu.
– Przepraszam – uśmiechnęłam się niewinnie. – To się więcej nie powtórzy. Zagadujesz mnie i nie uważam.
– Przekażę reszcie, żeby za dużo z tobą nie gadali, bo z nich też zrobisz maselniczkę - powiedział, a ja podałam mu kawałek papierowego ręcznika, by mógł dokładnie wytrzeć ręce.
– Jakiś ty zabawny. Lubię gładkie ręce. – odparłam, posyłając mu znaczące spojrzenie.– To tyle na dzisiaj.
Nico podniósł się z leżanki i wciągnął koszulkę przez głowę. 
– Dzięki wielkie, czuję się o niebo lepiej – znów się uśmiechnął. Zdawało się, że to jego stały wyraz twarzy. – Zawołam następnego. 
Kiwnęłam głową i umyłam ręce z chłodzącego żelu. Poprawiłam matę na leżance. Drzwi się otworzyły i wszedł kolejny zawodnik. Widziałam te iskierki rozbawienia w błękitnych oczach i szeroki uśmiech. 
– Podobno mam z tobą nie rozmawiać – uniósł brew, patrząc na mnie uważnie.
– Możesz wtedy na tym ucierpieć –  powiedziałam poważnym tonem głosu.  
Wskazałam ręką na leżankę. Z wahaniem, udawanym oczywiście, wykonał moje polecenie. Ten podobał mi się bardziej. Boże, brzmiałam jakbym podziwiała obrazy w muzeum.
 – Koszulka out.
– Nico też dostawał takie rozkazy, czy tylko ja? – poruszył śmiesznie brwiami, ale pozbył się treningowej koszulki. 
Był równie świetnie zbudowany co Uriarte. Z trudem oderwałam wzrok od jego torsu, musiałam się skupić na pracy. Dotknęłam dłońmi jego ramienia, rozmasowując mięśnie tak samo jak wcześniej. Nuciłam pod nosem jedną z piosenek Adele, którą usłyszałam w radiu, gdy jechałam do pracy. Dziwną satysfakcję sprawiło mi dotykanie jego ciała. Zatracona w swojej pracy, nawet nie zauważyłam, że przyjmujący nuci razem ze mną. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko. Przesunęłam ręce niżej na jego plecach i rozmasowałam.  Później zajęłam się dłońmi, uważając, żeby żelu nie było za dużo. 
– Uriarte mówił coś o tłustych dłoniach – mruknął, gdy podawałam mu już kawałek papierowego ręcznika. – Czy to aby na pewno u ciebie? Czy może on po prostu pomylił gabinety, bo ja czuję się świetnie.
– Starałam się nie popełnić błędu. Jestem perfekcjonistką. – Powiedziałam, podchodząc do biurka. 
Pochyliłam się nad blatem i odznaczyłam zawodnika, którego nazwisko zaczynało się na W, jak krzyczał trener. Michał Winiarski. Ciekawe jak się to wymawia. Postanowiłam nawet nie próbować, a tym bardziej nie zamierzałam pytać go o wymowę jego własnego imienia i nazwiska. Robić z siebie idiotkę pierwszego dnia? Nie, dziękuję. 
– Zawołasz kolejnego zawodnika? – Poprosiłam ze słodkim uśmiechem.  
Lubiłam flirtować z mężczyznami, czasami takie gierki były bardzo zabawne i przyjemne. 
– Ja... Jasne – zająknął się. Wciąż zwrócony w moją stronę, ruszył w stronę drzwi i o mały włos nie przyłożył czołem we framugę. Zagryzłam wargę, próbując powstrzymać śmiech.
Pomachałam mu i oparłam dłoń na biodrze. Drzwi się zamknęły.  
Dwie godziny później zakończyłam swoją pracę i mogłam powiedzieć, że byłam w pełni zadowolona. 
Poszłam do samochodu, trzymając w ręce kluczyki. Gdy wychodziłam na zewnątrz, przede mną szło kilku ostatnich zawodników. Jednym z nich był owy Winiarski. Zauważyłam go, gdy znikał za drzwiami samochodu. Posłał w moją stronę ostatni uśmiech i odjechał. Czyli mieszkaliśmy tak blisko siebie. To dobrze. Będę miała go za płotem, co mnie cieszy. Jego oczy były wyjątkowo piękne. Nie widziałam takich u nikogo, u żadnego mężczyzny. Ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 1

Michał
Piłka z dużą prędkością odbiła się od boiska, kiedy splasowałem ją. Wyskoczyłem do siatki i przebiegłem dalej. Trwał trening, który wymagał ode mnie jeszcze więcej niż dnia poprzedniego. Musieliśmy być jak najlepiej przygotowani do rozgrywek w tegorocznej lidze. Coraz wyżej stawialiśmy sobie poprzeczkę. Przed nami stało wiele wyzwań, a naszym głównym celem był najwyższy stopień podium w rozgrywkach. Ten rok zapowiadał się ciężko. Cieszyłem się, że powróciłem do Bełchatowa, do Skry, z którą walczyłem o wcześniejsze sezony. Miło było być w czarno-żółtych barwach. Miło było też zobaczyć stare, znajome twarze. Brakowało mi przede wszystkim Mariusza, z którym znałem się od wielu długich lat. I w końcu znów mogliśmy widywać się codziennie twarzą w twarz, a nie jedynie przez niewielki ekran komputera. 
Jednak w składzie klubu zaszło wiele zmian. Zmienił się chociażby jego właściciel. 
Teraz posiadał nowego prezesa, francuz Will Sempre. Na razie zapowiadał się dobrze. Był młody, miał świeże pomysły, a to oznaczało lepszą promocje klubu. Wszyscy mieli nadzieję, że klub odżyje, stanie się jeszcze popularniejszy i przyciągnie najlepszych zawodników z całego świata. Ale najpierw swoją ciężką pracą, musieliśmy osiągnąć to, czego każdy spodziewa się po dobrym klubie - złoto.
 Podrzuciłem kolejną piłkę i uderzyłem. Wtedy usłyszałem głos trenera, zajmującego się naszymi treningami. Nie był to ten główny oczywiście. 
– Na dzisiaj starczy.
Piłki, które akurat były w trakcie lotu, spadły na parkiet głośno się od niego odbiły. Podeszliśmy w stronę trenera, po drodze zgarniając do kosza toczące się pod nogami piłki. Lubiłem się wyżyć, chociaż moja praca była cholernie ciężka. Przyjemna. Ale ciężka. Wymagała od nas dużej siły i poświęcenia. Nie tylko ciała, psychiki, ale także czasu.  
- Było bardzo dobrze. Jutro dostaniecie swoje statystyki. W sobotę mecz. - Oznajmił, klaszcząc w dłonie. - No, do domu, moje pszczółki. 
- A żeby cię tak jedna ujebała - mruknął Kłos pod nosem, przechodząc obok mnie. 
- Chociaż raz byłaby tu jakaś frajda - odburknął Andrzej. Zaśmiałem się cicho i zarzuciwszy biały ręcznik na ramię, powoli ruszyłem w stronę szatni. Myślałem o tym jak mogą wyglądać moje statystyki i czy dostanę swoją szansę na grę w pierwszej szóstce. Jednak jedyne czego teraz chciałem to prysznic i długa, popołudniowa drzemka, nic więcej. No, może jeszcze jedzenie. 
Dla sportowca jedzenie było ważną częścią dnia. Tą ulubioną, oczywiście.  
Wziąłem szybki prysznic, żeby się odświeżyć i przebralam w normalne rzeczy. Wziąłem torbę na ramię. To był zwykły wtorek. Wtorek jak dla każdego, pracującego człowieka. Ten sam plan dnia, te same zdarzenia. Właściwie wyjątkowe dni to tylko te, kiedy były mecze. Mimo tego, że miałem dom, żonę i syna, nie czułem niczego specjalnego. Tak jakbym stanął w miejscu.
 Z żoną już od dawna nie układało się mi tak samo jak przed ślubem i tuż po nim. Dagmara nie była zadowolona z tego, jak rzadko bywam w domu. Nawet teraz, gdy przeniosłem się znów do Bełchatowa, często chodziła naburmuszona. Prócz kiepskich relacji z małżonką, ciążyła mi rutyna. Codziennie działo się to samo. Pobudka, trening, jedzenie, spanie. W dni bez treningów zdarzało mi się wyjść na rower z synem, czy zabawiać młodszą pociechę. Ale nic poza tym. Może tak było u każdego męża? Nie powinienem szukać innych rozrywek. To nie byłoby moralne. Dlatego żyłem z dnia na dzień i cieszyłem się, że mam zdrowie. Bez tego nie mógłbym robić co kocham. A kocham siatkówkę. Spory bardzo ryzykowny i kontuzyjny. Stwierdziłem, że kryzys w naszym związku z czasem minie i szczególnie dla dobra dzieciaków, będę siedział cicho i cieszył się tym co mam. 
 Gdy tego dnia wróciłem do domu, tuż w progu dopadł mnie starszy syn.
- Tato, pomóż mi w matmie - jęknął, obejmując mnie w pasie. - Dostałem jedynkę.
- Nie za dużo ostatnio kolekcjonujesz tych jedynek? - poczochrałem mu długie, blond włosy - Daj mi chwilę. Idź do siebie, przyjdę za moment. - chłopiec pokiwał niedużą główką i zniknął na górze, a ja słyszałem tylko tupot jego stóp. Rzuciłem treningową torbę gdzieś w kąt korytarza i wkroczyłem do kuchni. Dagmara stała oparta o kuchenny blat i z drewnianą łyżką w dłoni, czytała jakieś kobiece czasopismo.
- Cześć - odezwała się, nie patrząc na mnie. - Obiad jest ciepły. - Wskazała dłonią na kuchenkę. 
 Westchnalem cicho. Czyli nic nowego. To samo powitanie od kilku miesięcy. 
- Dzięki, zaraz zjem.
Nawet nie próbowałem podejść i dać jej buziaka. Pogładziłem ją tylko po policzku i zniknąłem za drzwiami łazienki.  
Później przeszedłem z powrotem do kuchni i zająłem się obiadem. Musiałem przyznać, że Dagmara umiała gotować. Nie mogłem narzekać. Jadłem, siedząc przy stole obok okna, a gdy skończyłem, wsunąłem talerz do zmywarki i poszedłem do syna. 
Oliwier siedział przy biurku i pochylał się nad książką, z głową opartą na ręce. Co jakiś czas wzdychał ciężko, odgarniając z czoła niesforne włosy. 
 - Chyba czas na wizytę u fryzjera, co? - zagaiłem. Zmierzwiłem jego blond czuprynę, na co on zareagował głośnym okrzykiem mówiącym mi, że mam przestać. - Dobrze już, dobrze - zaśmiałem się - Pokaż mi z czym masz problem.
- Ze wszystkim. Po co ci matematyka? Chcę grać w piłkę nożną - powiedział obrażony i prychnął.
- Mam wrażenie, że kibice raczej liczą na ciebie jako na siatkarza, niż piłkarza - na moją twarz znów wkradł się uśmiech, gdy syn na moje słowa westchnął i wywrócił oczami. - Siatkarz czy piłkarz, nie potrzebne mi trójkąty równoramienne - stwierdził i już szykował się do zamknięcia podręcznika. Przeszkodziłem mu w tym w ostatniej chwili, bo już był gotów odpalać konsolę. - Aha, czyli tu jest pies pogrzebany - mruknąłem, spoglądając na otwartą książkę. - Jaki pies, tata? Żaden pies, tylko głupia geometria.
- Geometrie też musisz umyć. Na przykład do... taktyki. No wiesz, boki trójkątów albo prostokątow, pole, zawodnicy. To wszystko jest ze sobą powiązane - wyjaśniłem mu.
Młody znów ciężko westchnął. Jednak z czasem zaczął łapać zasady geometrii. Gdy nareszcie skończyliśmy, a Oliwier zarzekł się, że w najbliższym czasie nie dostanie żadnej jedynki, obaj stwierdziliśmy, że idziemy na dwór, korzystać ze słonecznej pogody.
Zabrałem piłkę i zbiegliśmy na dół. Antek spał w wózku, ale jego również wziąłem na zewnątrz. 
– Czemu on tak wolno rośnie? Mógłby już ze mną grać.
- Musisz jeszcze trochę poczekać - zaśmiałem się. 
- Za dużo już tego czekania - mruknął chłopiec. 
- Nie narzekaj, tylko chodź grać - powiedziałem - Bo wrócimy do geometrii! - zagroziłem, widząc jego naburmuszoną minę. Na te słowa natychmiast się rozchmurzył, wyrwał mi piłkę z rąk i prędko wybiegł do ogrodu, po drodze zarabiając naganę od Dagmary, która stwierdziła, że jej syn za bardzo hałasuje. Wywróciłem oczami, nie komentując tego. Mały mógł się wyżyć, był w ogrodzie. To tylko dziecko, które chce się bawić. Nie widziałem w tym nic złego.  
Postawiłem wózek w cieniu i poprawiłem Antosiowi niebieski kocyk. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym dołączyłem do Oliwera, by z nim grać.
Chłopiec bawił się w najlepsze. Ganiał z piłką, śmiejąc się głośno i próbując złapać oddech.  
- Jakoś słabo ci idzie! -krzyknął w moją stronę. Zmarszczyłem brwi, udając złość. 
- Jesteś pewien?
– Tak – uśmiechnął się złośliwie. 
Znów mnie wykiwał i strzelił bramkę. Muszę mu dawać większe szanse, inaczej nie miałby frajdy. Lubiłem patrzeć jak się śmieje. Ale lubiłem się też z nim drażnić. 
– Przegrałeś, jestem najlepszy, tato!
- Zaraz zobaczymy kto tu jest najlepszy - tym razem to ja posłałem mu złośliwy uśmiech. Oliwier pochylił się delikatnie, uważnie pilnując swojej bramki, która w rzeczywistości była hamakiem zawieszonym między dwoma drzewami. Położyłem przed sobą piłkę, której chłopiec ani na chwilę nie spuszczał z oczu. Wziąłem rozbieg, aby po chwili mocno kopnąć piłkę. Ta minęła Oliwiera, który nie zdążył jej zatrzymać, delikatnie zahaczyła o hamak, aż w końcu wylądowała na posesji sąsiadów.
- O kurde. - Odwrócił się w stronę płotu.  
Stała tam rezydencja, która była niedawno wybudowana, ale nie zamieszkała. Chyba dopiero teraz ktoś to kupił, bo na podjeździe stał samochód. Drogie audi z zagranicznymi tablicami. Zmarszczyłem brwi, ruszając do bramy. Oliwer pobiegł za mną. Powoli ruszyłem brukowanym podjazdem. Za mną dreptał Oliwier. Ogród był ogromny i po cichu chciałem chociaż raz się w nim znaleźć. Zza uchylonych okien domu dobiegały nas nieznajome głosy. 
- Chyba mamy nowych sąsiadów - powiedział chłopiec. - Ciekawe czy jest jakiś kolega... 
Nie odpowiedziałem mu, tylko zadzwoniłem do bramy.
Nikt nam nie odpowiadał. Gdy za trzecim razem znów dobiegła nas tylko głucha cisza, już odwracałem się na pięcie i wolałem do siebie Oliwiera. 
- Tak, bo wpadła nam tutaj piłka - usłyszałem nagle urywek rozmowy mojego syna.
Zdziwiony poszedłem w jego stronę. Stał przy płocie, trzymając ręce na barierkach i uśmiechał się. Za ogrodzeniem znajdowała się młoda brunetka w różowej sukience z rękoma na biodrach. Wyglądała na rozbawioną. 
- I don't understand, sorry, boy. - powiedziała do Oliwiera, ale on tyle zrozumie, co nic. Miała ciekawy akcent. Taki... uroczy? Nie wiem ile mogła mieć lat. Wyglądała bardzo młodo i dziewczęco. Na twarzy błąkał się jej nerwowy uśmiech. Rozglądała się wokół siebie, jakby szukała jakiejś pomocy. 
- Młody, ona cię nie rozumie - wyjaśniłem synowi, a ten mruknął tylko ciche przepraszam i schował się za mną. Szybko wyjaśniłem dziewczynie o co chodzi, a ta zaśmiała się perliście i zniknęła za jakimś krzewem. 
Chwilę później wyłoniła się zza gałęzi. Przez moment obserwowałem jak próbuje odplątać rąbek sukienki. Gdy w końcu się jej to udało, znów do nas podeszła z pięknym, szerokim uśmiechem na twarzy.
– Please – powiedziała, przerzucając piłkę na naszą stronę. – Nice game. You are sweet boy. – dodała i uśmiechnęła się ostatni raz. Pomachała nam, po czym odeszła, poprawiając włosy.
Nie zdążyłem się nawet odezwać. Odprowadziłem ją tylko wzrokiem, dopóki nie zniknęła za drzwiami. 
- Tata, czy ona mnie właśnie obraziła? - z zamyślenia wyrwał mnie głos syna. Uśmiechnąłem się pod nosem. 
- Mam wrażenie, że chyba musimy popracować nad twoim angielski - zmierzwiłem mu włosy.
– A co powiedziała? – Podniósł głowę, odtrącając moją rękę. – Zostaw w końcu moją fryzurę. – Tupnął nogą.
- Że świetnie graliśmy i jesteś uroczy - wyjaśniłem i znów wyciągnąłem rękę, by pogłaskać go po głowie, jednak Oliwier szybko ją odtrącił. 
- A jak ma na imię? - zapytał. 
- A spytałeś? - odparłem z przekąsem. 
Nie wiedziałem jak ma na imię, ale byłem prawie pewien, że jeszcze nie raz się spotkamy. 
Weszliśmy do ogrodu i wróciliśmy do gry. Antek zaczął się przebudzać i płakać. Zatrzymałem piłkę przy nodze, po czym ruszyłem do wózka. Dagmara nawet nie wyściubiła nosa z domu. Wziąłem młodszego syna na ręce, a wózek jedną nogą wepchnąłem z powrotem do środka. 
- Oliwier, wystarczy na dzisiaj tego ganiania za piłką - oznajmiłem.
– Serio, tato? – Jęknąl, ale poszedl za mną. 
Próbowałem uspokoić Antosia, chociaż dobrze wiedziałem, że teraz pora karmienia i bez matki się nie obejdzie. Zaniosłem małego do żony. Dagmara siedziała w salonie, wpatrzona w popołudniowe wiadomości. Pachniało kawą i kobiecym perfumami. 
Gdy oznajmiłem, że chyba czas nakarmić małego, rzuciła mi tylko wymowne spojrzenie i bez słowa wzięła Antosia na ręce. 
– Chodź, skarbie – mruknęła do chłopca i poszła do kuchni. 
Opadłem na białą kanapę, rozglądając się po salonie. Panował w nim porządek. Żona zebrała wszystkie zabawki. Lubiła nowoczesność, więc taki był nasz dom.
Przesunąłem wzrokiem po jasnych ścianach i kontrastujących, czarnych meblach. Wszystko bylo dokładnie do siebie dobrane. W końcu wbiłem spojrzenie w telewizor i wieczór spędziłem, oglądając wiadomości.